[pisane dla „Dobrego Wnętrza”, chyba się ukazało, sprawdzę to – sp 28.II.2010]
[tytuł, jak zwykle roboczy]
Wielka historia małego mieszkania
[lead:]
„Małe mieszkanko na Mariensztacie”…
Mała stabilizacja, Mały realizm …
Skala marzeń minionej epoki …
Ale nie tylko.
Małe mieszkanko, to temat stary jak świat. Dla nas to ciągle często kwestia przymusu. Zaczęło się jednak od wolnego wyboru. Wyboru jakiego dokonał Diogenes. Jego beczka, czy – jak sugerują niektórzy badacze – wielkiej amfory, była zapewne pierwszą kawalerką. Była też oczywiście sarkastyczną pozą, manifestacją przeciwko wszystkiemu co zdawało się Diogenesowi zbędne. W cywilizacji, która przez wiele jeszcze stuleci życia miała w stłoczeniu, która do naszego pojęcia prywatności dojść miała dopiero gdzieś u schyłku XVIII wieku, był to wybór dziwny i niezrozumiały.
Podobny Diogenesowemu, moralnie umotywowany, minimalizm powraca w czasach chrześcijańskich wraz z narodzinami monastycyzmu. Dla nas najbardziej interesująca jest jego eremickia (czyli pustelnicza) gałąź. Pustelnia kojarzy się przede wszystkim z odosobnieniem, ale także z czymś ograniczonym, czymś surowym i minimalnym. Takie były pustelnie św. Antoniego czy Hieronima, które tak chętnie przywołuje późnośredniowieczne malarstwo czy ryciny. Takie też stały się pustelnie-eremy kartuzów czy kamedułów. Minimalny program użytkowy: skromna izba do pracy, kapliczka do modlitw, dwa trzy minimalne pomieszczenia, niewielka powierzchnia. Izolacja za murami, maleńki ogródek przed wejściem. Możemy to jeszcze dzisiaj obejrzeć w po-kamdeluskim zespolen nad Wigrami. Ideą nadrzędną było zapewnie maksymalnego spokoju i skupienia.
Wprost do takiej tradycji nawiązuje renesansowa idea „studiolo”: pracowni, osobnego pomieszczenia, czy wręcz maleńkiego budyneczku, zapewniającego odosobnienie i spokój do pracy. W sposób naturalny – skro chodziło o to by być samemu, zdala od ciżby wypełniającej ówczesne domy bez względu na stan i majątek – rozwiązania takie ciążyły ku modelowi jedno-, dwupokojowego mieszkania by używać naszych współczesnych pojęć. Studiolo stało się ideałem dla ludzi parających pracą umysłu na następne stulecia.
Oczywiście mogło ono przybierać kształt najróżniejszy: i drewniana chatka w której godzinami doskonalił swój gambowy kunszt Pan de St Colombe, ojciec, i tylmanowska łazienka St. H. Lubomirskiego zasadniczo należały do tego samego rodzaju. Nikogo taka skrajność nie powinna jednak dziwić w epoce, której muzyczny smak rozciągał od subtelności i niuansów gambowej muzyki tegoż St. Colomba czy H.Purcella po pompatyczną tryskającą najdosłowniej fajerwerkami Muzykę Królewskich Ogni Sztucznych Jerzego Fryderyka.
Epoce baroku właśnie zawdzięczamy jeden z bardziej osobliwych, ale i chyba w jakiś sposób bliski naszym pojęciom, koncept jednopokojowego mieszkania. Jego autorem jest Cornelius Meyer, holenderski inżynier i wynalazca przez długie lata pracujący we Włoszech, między innymi na regulacją Tybru na zlecenie papieża Klemensa IX. W swoim poświęconym wynalazkom i eksperymewntom dziel pt. „ Nuovi ritrovamenti ” opublikowanym w Rzymie w 1696, pośród innych rzeczy pomieścił również pomysł jednopokojowego apartamentu dla dżentelmena. Zilustrował go czterema rycinami pokazujący widok ku czterem ścianom ze wszelkimi detalami i starnym opisem czemu miały służyć. W wymyślaniu gadżetów mógłby się równać z niejednym współczesnym wynalazcą. Co uderza jednak w jego projekcie to równomierne niejako zaspokajanie potrzeb i ducha i ciała: alkowa, piwniczka na wino (w podłodze by nie trzeba było wychodzić), piece i alembiki, szuflady na husteczki czyste i brudne z jednej strony, z drugiej zaś książki globus i astrolabium, oraz urządzenia pozwalające w swoisty sposób podtrzymywać łączność ze światem jak camera obsura w ścianie pozwalająca widzieć co się dziej na ulicy (leżąć w łóżku!), czy rura (w rodzaju używanej na okrętach) pozwalająca słyszeć co sie dzieje w innych częściach domu. Projekt ten, acz niewystawny, z całą pewnością nie jest surowy czy minimalistyczny, jest po prostu w pełym tego słowa znaczeniu w stylu i guście epoki.
W guście i stylu epoki pozostają nadal wszelkie chatki i domki, zaludniające sentymentalne parki XVIII wieku.
Dopiero w XIX wieku za sprawą H.D.Thoreau wracamy do dosłownego i radykalnego ducha Diogenesa.
Bezkompromisowy i rozgoryczony do otaczającego go świata Thoreau, by pokazać jak wiele z rzeczy, do których nawykli ludzie jest zbędnych, buduje w lesie na stawem Walden w hrabstwie Concorde w stanie Massachusets, niewielką chatkę w której spędza następnie dwa lata obserwując przyrodę, pisząc dzienniki, ale też skrupulatnie badając swoje wydatki. Z całą pewnością z sprawą literackiego sukcesu wydanych później drukiem pod tytułem „Walden” dzienników Thoreau ma swój udział w kształtowaniu XX-wiecznego stosunku do natury, ale też i swoiście pojętego minimalizum w traktowaniu potrzeb człowieka. To właśnie, obok jego manifestu „O nieposłuszenstwie obywatelskim”, stało się jednym ze źródeł jego popularności w dobie studenckich rewolt lat 60-tych. Wciąż jednak – pamiętajmy – mówimy o małym mieszkaniu z wyboru.
A przecież jeżeli mamy wciąż takie wiele złych skojarzeń z kawalerką z konieczności to skąd się wzięło?
Wydaje się, że rację ma angielski historyk Robin Middleton, który pisząc swego czasu o dziejach jednopokojowego mieszkania wskazał na majora Joushę Jebba – autora projektów więzień jako na potencjalnego ojca XX-wiecznego konceptu „existenzminimum”. Projekty jego zapewniały więźniom komfort długo jeszcze niedostępne dla mas ludzi na wolności: kanalizację, nawiewowe ogrzewanie, dobre oświetlenie. Komfort, ale i izolację. Cele były jednoosobowe. Jak pustelnik miał mieć warunki do rozmyślań (i poprawy).
Głód mieszkaniowy po pierwszej wojnie ale też i fascynacja społeczną inżynierią tak powszechna wśród postępowych architektów pracujących nad rozwiązaniem kwestii mieszkaniowej zaowocowała powstaniem pojęcia minimum mieszkaniowego (owego właśnie „existenzminimum”). Zagadnienie to podejmowali i architekci Bahausu, i Le Corbusier, i szereg innych ugrupowań. Co stało się charakterystyczne dla nich wszystkich to podchodzenie do człowieka wyłącznie w kategoriach jego fizycznych potrzeb. Potrzeb statystycznego ciała ludzkiego: powierzchnii, światła, pożywienia, dostępu do urządzeń higieniczncyh.
Z ustami pełnymi społecznych frazesów architekci ci w praktyce wykonywali najprostsze zlecenie – przechować jak największą ilość siły roboczej, jak najmniejszym kosztem do następnego poranka. Większość znaczących projektów tego rodzaju finansowana była przez wielki kapitał.
Minimalizm tej architektury samorzutnie niejako generował surową, geometryczną estetykę przemawiając bardzo do architektów, i zgoła zupełnie do mieszkańców. Historia tego rodzaju budownictwa to równocześnie historia utyskiwań architektów na niedojrzałość i prymityw mieszkańców, którzy natychmiast muszą uczłowieczać swój „nowy wspaniały świat”, niszcząc prostotę i styl.
Doktryn i praktyki wówczas wypracowane, powracają z całą mocą (i grozą) jako doktryna doby „socjalistycznego modernizmu”. Epoki Diogenesów z przymusu (zamkniętych) w M2 z ciemną kuchnią i temu podobnych beczkach. Nie jest to epoka zamknięta: wystarczy spojrzeć na japońskie ule do przechowywania pracowników.
Nie mniej czasy się zmieniają. Coraz częściej kawalerka nie jest już mieszkaniem najmniejszym ani najtańszym. Nie jest też mieszkaniem z przymusu, jest pewną formą wyboru. Co raz częściej powraca w niej szlachetny duch studiola.
Podpisy pod ilustracje:
Dodaj komentarz