Gdyby kotoś potrzebował to tutaj znajdzie PDF z Księgą Hioba (W wersji Biblii Tysiąclecia)
Biblia_Ksiega_Hioba
[poniżej prymka tłumaczenia eseju ks. Halika, mam nadzieję, że może być dla Was użyteczna mimo swoich braków. Cytaty z Biblii w tekście, tam gdzie były dosłowne, za Biblią Tysiąclecia. Wszelkie wyróżnienia w tekście pochodzą od autora]
Czy deszcz także ma ojca?
ks. Tomáš Halík
Czytałem w swoim życiu wiele książek pięknych, wiele książek strasznych (niepokojących, okropnych) i wiele książek głębokich; ale nie czytałem nigdy książki narówni tak pięknej, strasznej i głębokiej, jak jest Księga Hioba. Jest to najcięższa, ale może także najcenniejsza księga w całej Biblii.
Gdyby nawet Biblia nie zawierał wogóle nic prócz Księgi Hioba, stałaby się dla mnie Księgą ksiąg (a powiadam to ze świadomością, że w takim wypadku byłaby Biblia doprawdy straszną księgą); byłaby mi Słowem Bożym, przynoszącym mi więcej światła niż wszystkie święte Pisma dziejów religijnych, które poznałem w ciągu swego życia. Jest to jednak światło szczególne: bardziej oślepia, niż oświetla; cała ta księga bardziej absorbuje pytaniami, niż uspokaja odpowiedziami, bardziej niepokoi otchłanią tajemnicy, aniżeliby stawiała na skale pewności. Księga Hioba stawia człowieka wobec absurdalności zła, a równocześnie podrywa i poddaje w wątpliwość wszystkie klasyczne religijne wysiłki uśmierzenia zabłąkania rozumu racjonalizującymi pobożnymi teoriami.
Ponieważ po pewnym czasie czytam znowu Księgę Hioba, jestem zdziwiony i zawstydzony tym, jak powierzchowne i nidostateczne było moje poprzednie rozumienie tego tekstu i tym wszystkim co wymknęło się mojej uwagi. Niewątpliwie tak będzie i z tymi uwagami, kiedy wrócimy do nich po jakimś czasie.
Ta księga podobna jest do sztuki teatralnej, dramatu, do niego człowiek jest wciągnięty tak, że na chwilę odnajduje w roli Hioba, a za chwilę zaś rozpoznaje swoje słowa i argumenty w ustach jego przyjaciół i oponentów; jedynie rola Jehowy jest tak tajemnicza, że jest nieprzenośna, dla człowieka nie do zagrania. Niekiedy chce mi się przy czytaniu tej Księgi głośno protestować, protestować przeciwko temu co tam czytam, i przeciw Bogu, o nim się tam pisze; ale wtedy sobie uświadomiam, że o tym właśnie jest ta księga: jest to zapis prawowania się z Bogiem. Jest to protokół sądowej sprawy człowieka przeciw Bogu, sprawy która ma zaskakujący przebieg i szokujące, wieloznaczne, całkiem niejasne zakończenie.
Poniekąd banalny happyend na samym końcu księgi ma łatwo umożliwić jedynie czytelnikom, którzy by zagadki i prowokacje w poprzedzającym tekście ciężko znieśli, to wszystko wogóle niejako wyrównać. Zapewne ma nam pomoc ominąć to faktyczne zamknięcie/niezamknięcie Hiobowego procesu z Bogiem; lekko przenieść się ponad otchłaniami tekstu i całą księgę przeczytać jako moralizatorską opowieść o tym, że dobry człowiek, acz poddany doświadczeniu, zostaje na koniec nagrodzony za zasługi. Jednakże cała ta księga jest w rzeczywistości odwrotnością tej zbożnej powiastki o dobru, które musi być nagrodzone; uczy żyć w świecie, w nimże z tą nadzieją, uczy żyć ze złem, i z Bogiem, na równi, uczy żyć z paradoksami i z tajemnicami, także i z tym największym paradoksem i największą tajemnicą, które nazywamy Bogiem. Z tajemnicą, że o nim – i to jest z najważniejszych przesłań tej księgi – tak mało wiemy!
* * *
Przed wielu laty drobna wzmianka, że Proces Kafki można odczytywać jako midrasz do księgi Hioba ukazała mi tak nowy sposób odczytywania księgi Hioba, jak i ukazała nowe spojrzenie na dzieło Franza Kafki. Dokładniej mówiąc, skomplikowała mi aktualne rozumienie obu tych ksiąg i poddała w wątpliwość błogie wobrażenie, że jest wogóle możliwe mieć o nie jakikolwiek pogląd, któryby w oka mgnieniu nie wywoływał całkie odmiennej, lecz równie słuszną interpretacją.
Hiob i Józef K. trwają przy swej niewinności, rozpaczliwie usiłują zrozumieć absurdalność procesu, który ich dotyczy, wyjaśnić „to straszne nieporozumienie”, obronić się, a następnie całą casus odwrócić, i oskarżyć sąd i sędziego: wszakże wszystko było postawione na głowie, a „kłamstwo stało się zasadą świata”! Kluczowym zdaniem Procesu jest oczywiście skarga Józefa przeciwko wieloznacznemu przesłaniu, jego zapytanie: Jak może człowiek być wogóle winny?
Jest Józef K. faktycznie niewinny, a cały Proces jest jasnowidzeniem o absurdalnych sądach i egzekucjach bez sądu, którym wkrótce po śmerci Kafki zostanie poddanych tak wielu (wliczając jego bliskich) za swoje rasowe czy klasowe pochodzenie, chociaż sami niczym niezawinili? A może jest Józef K. faktycznie winny – swoim życiem na powierzchni, bez głębszego zmysłu, wysiłku, pojęcia, bez miłości i bez odpowiedzialności, jest winien płytkości, która mu nie pozwoli ani przejrzeć ani zrozumieć tej to swej winy? A może jest to w całości wypowiedź o absurdalności świata i ludzkiego żywota, który jest w swym fundamencie zawsze nierozwiązywalną sprzecznością, nieczytelnym fragmentem ze złym zakończeniem? A może jest to wypowiedź o skrytym i niedostępnym Bogu, o jego nieprzeniknionym dla świata sądzie, jego pierwszy stopień – jak to liczą niektórzy uczeni kabaliści – odgrywa się na ziemi za pośrednictwem niegodnych, niesprawiedliwych i niemoralnych ludzi, gdyż Bóg skrywa swe właściwości w ich przeciwieństwach?
Jak może człowiek być wogóle winny? Hiob obstaje przy swej niewinności, a dwadzieścia dziewięć na sto wykładni przyjmuje takąż jego wersję. Ale czy doprawdy ta cała historia jest jedynie próbą, w której na koniec sprawiedli się ostoi, Bóg wygra swój okrutny zakład z Szatanem, a niewinność Hiobowa niewinność zostanie uroczyście uznana? To by jednak znaczyło, że Hiob się sam nie zmienił, a więc: że się także nic nie nauczył. Ale wtedy dlaczego Hiob na koniec wyznaje, że dawniej wiedział o Bogu jedynie ze słyszenia, a teraz go poznał z bliska, i prawdziwie? Czego się o Bogu dowiedział, czego się o nim nauczył? Czyż nie nauczył się odłożyć ów „niewinny”, naiwny pogląd na Boga, który musi działać wedle naszych wyobrażeń o dobru i złu, sprawiedliwości i niesprawiedliwości, szczęścia i nieszczęścia? Czyż nie jest szczególnym i groźnym posłaniem księgi Hioba także nas oduczyć od tego naiwnie zbożnego obrazka Boga i jego powinności wobec nas, od tego „moralnego optymizmu”, który jest dla nas tak święty – ukazać, że w rzeczywistości stoim przed wyborem: bądź uważamy Boga jako Prawo, jako „principium” – albo jako Boga żywego, jako tajemnicę pełną sprzeczności?
Jeżeli trwamy przy tym, że Hiobowa historia jest przesłaniem o „próbie”, to niezapominajmy, że próba nie jest bezcelowym udręczeniem, próba jest ważkim pedagogicznym aktem, częścią studium, poznawania. Ksiega Hioba traktuje o procesie, który jest procesem uczenia – jeżeli dostatecznie poważnie ogarniamy to pojęcie, tak drogie żydwoskiej tradycji.
Jedna z chasydzkich opowieści traktuje o młodzieńcu, który wbrew swemu ojcu, który chciał w nim widzieć swego następcę w sklepie, poszedł na studia rabinackie. Kiedy student wrócił po roku na święta do domu, pyta się go ironicznie ojciec: „czegóź się tam pięknego przez ten rok nauczył?”. „Nauczyłem się, że Pan, nasz Bóg, jest jedynym Panem.” Ojciec z tą samą ironią zwraca się do pierwszego z brzegu subiekta za ladą: „Izaaku, wiesz, że nasz Bóg jest jedynym Panem?” „Oczywiście”, odpowiada zgodnie z oczekiwaniem Izaak. Ale student z rozgoryczeniem wykrzyknął: „Ja wiem, żeś to słyszał – ale czyżeś nauczył się tego?”
Czego się Hiob nauczył o Bogu? A czegóż nauczyliśmy się my?
* * *
Język księgi Hioba jest tak bogaty i urokliwy, że czasem zaczynam podejrzewać, że jest to jeden z podstępów tej podziwu godnej księgi, jeden z wielu sposobów, na jakie tekst wzbrania się łatwo oddać swoje najbardziej wewnętrzne przesłanie: czytelnik jest tak oczarowany jej literacką urodą, strzeżony nurtem jej poezji, zalany bogactwem metafor, że łatwo przeoczy ten najbardziej wewnętrzny, wyrafinowanie skryty skarb: to co tekst sam mówi.
Jak zdumiewająco sobie poczyna Bóg, który na Hiobowe biadolenia i wymówki odpowiada tym, że mu zaczyna językiem, który miejscami przypomina surrealistyczne obrazy i baśnie, odmalowywać dziką dramatyczność przyrody, i stawia mu przy tym pytania, o których wie, że na nie nie może odpowiedzieć żaden śmiertelnik! „Czy deszcz także ma ojca? A kto zrodził krople rosy? Z czyjego łona lód wyszedł? Kto rozmnożył szron z nieba?” Albo: „Gdzie jest droga do spoczynku światła? A gdzie mieszkają mroki?”
(Kiedy jednak łacno „współczesny czytelnik” zarzuci, że przecież dzisiaj w odróżnieniu od autora tej starej księgi, odpowiedź na większość tych pytań już doskonale znana z podręczników przyrodoznawstawa, że wie w wyniku jakich fizycznych procesów powstaje wiatr, rosa, lód i szron, że dzisiejszy człowiek zdołał już dzięki technice przejść po morskim dnie itd., proszę niech zamknie księgę Hioba, a najlepiej natychmiast odłoży i tą książkę – z nadzieją, że kiedyś je otworzysz znowu się trochę zawstydzisz, i zaśmiejsze się ze swych wcześnieszych zastrzeżeń).
Przy jednym z czytań księgi Hioba zaświtało mi, że może naprawdę tam jest ułożone istotne przesłanie księgi, w tych podziwu godnych wersach, które bardzo przypominają koany mistrzów buddyzmu zen: zagadki, na które nie można racjonalnie odpowiedzieć, które prawdziwie „pętają rozum”, blokują nasz zwyczajny sposób rozumowania, aby umożliwić nam wskoczenie wejść w jądro sprzeczności i w blasku wizji postrzegać rozwiązanie trudne do wypowiedzenia słowami. „Czy deszcz także ma ojca?” Dwie przeciwne odpowiedzi, które się nasuwają w oka mngnieniu, – najpierw: „oczywiście, że nie ma”, a potem: „oczywiście, że ma, Bog jest przecież ojcem i stworzyciel wszystkiego”, są jednako prawdziwe co i głupie; jako, że ta Boża zagadka zaiste nie ma rozwiązania.
Zależnie od tego czytamy osobliwie odpowiedzi Jahwego Hiobowi jako manifestację Bożej siły, albo „slabości”, jako pyszną manifestację Bożej mocy, albo jako przekaz o Bożej zagadkowości, a na koniec jako Boży przekaz o zagadkowości świata.
To co mnie (a nie jedynie mnie) kiedyś irytowało u Boga księgi Hioba, było to, że zamiast słusznie odpowiedzieć Hiobowi na jego bolesne skargi, zaczyna Jahwe chełpić się swoją mocą i wiedzą, aż biedaka Hioba na koniec całkiem zmiażdży i zmusi do całkowitej kapitulacji. Czyż wolimy taki sposób czytania – który się poprawdzie nasuwa! –, że przyznamy rację, najmłodzszemu, i najsprytniejszmu, z przyjaciół Hioba, Elihowi. Ten po tym jak wielbi Bożą sprawiedliwość („Bóg jest daleki od grzechu. Wszechmocny – od nieprawości”) opiera swą pochwałę Boga poniekąd osobliwym argumentem, [totiz] wskazaniem na Bożą niezmierzoną moc: „Czy króla ktoś nazwie: ‚Nicponiu’, lub możnych określi ‚Zbrodniarze’?” Bodaj nigdy się nie dowiemy, zda się tu Elihu mimowolnie świadczyć swoim stanowiskiem ukrytą radę Hiobowi, że też lepiej jest przypochlebiać się Wszechmocnemu i ugiąć się przed nim, niż go prowokować zbytecznymi wymówkami,czy też zdaje się ten młodzik po prostu wierzyć, że moc i prawo, mądrość i sprawiedliwość muszą zawsze na ziemi i w niebie kroczyć razem („Czyż mógłby rządzić wróg prawa?”).
Ale Jahwowe odmalowywanie podziwugodzności przyrody można odczytać zupełnie inaczej. Jahwe dosłownie nie powiada, że on jest „ojcem deszczu”, że jest Panem i Sędzią tego wszystkiego. (Co jest tam napisane my sami układamy na podkładzie obrazu, któryśmy sobie już uprzednio o Bogu wyrobili). Jahwe po prostu oddaje cały ten dramat stworzenia w jego urodzie i nieogarnioności – aż zdaje się, że na chwilę sam się zadziwia na wielkością i podziwugodnością swego dzieła. Jak by to mógł zrozumieć człowiek!
Tak odczytuje ten pasaż – w odróżnieniu od Junga – w swym genialnym komentarzu Chesterton: „Bóg nie przychodzi by wyjaśnić zagadkę, lecz by postawić kolejne. Hiob jest na koniec uspokojony, ponieważ rozumie, że istniej jeszcze coś bardziej tajemniczego niż jego własne niezrozumienie. Tak jakby tajemnica Boga była mroczniejsza i zawrotniejsza niż Hiobowe ludzkie zagadki […] Bóg chce by Hiob zrozumiał zagadkowość świata, i sam się na chwilę stawia w bluźnierczej roli, dałoby się powiedzieć, że się na chwilę staje ateistą. Przedstawia mu w jakiejś rapsodii podziwu procesję absurdalnych stworzeń: konia, orła, gawrona, osła, pawia, strusia, krokodyla, jakby by był sam zaskoczony, że to wszystko stworzył. […] Hiob Boga zapytuje, a Bóg odpowiada wykrzyknikiem. Bóg zamiast objaśniać, że świat jest wytłumaczalny, ukazuje, że jets daleko bardziej tajemniczy niż to sobie Hiob myśli”.
Według rabina Harolda Kushnera tym wyliczaniem Jahwe powiada Hiobowi: „Jeżeli sobie myślisz, że jest tak łatwo rządizć światem, to sobie spróbuj!” Bóg pokzauje, że usunąć zło jest trudniej niż to sobie człowiek wyobraża, i to na koniec i dla Boga. (Ten wywód zbliża się do „teologii po Oświęcimiu, która w księdze Hioba odnajduje przekaz o tajemnicy „Bożej bezmocy” wobec zła, tajemnicę Bożego milczenia i nieingerencji w ciemne noce ludzkiego żywota i dziejów; tajemnicę Boga, który według mistyki żydowskiej dobrowolnie się – z wszystkim tego konsekwencjami – wycofał się siebie, bay dać przestrzeń stworzeniu i jego wolności.)
Jung, który – podobnie jak Bloch – uważa, w tym sporze Boga z człowiekiem, za moralanego zwycięzcę Hioba (i w tym obaj upatrują rewolucyjnego przesłania Księgi Hioba) wyczytuje z Hiobowych przemów wyzywające zapytanie do Boga: „A spróbowałeś kiedyś, jak to jest być człowiekiem?” (Tym oczywiście Jung, którem jak się wydaje, zależało na tym aby jego komentarz pojątrzył jak najwięcej kwestii religijnych, ponieważ swoją książką prowadził bezlitosną walkę z Bogiem swego ojca, i swoich przodków, natychmiast buduje most w stronę tradycyjnego chrześcijańskiego czytania Księgi Hioba, jako prefiguracji cierpienia Bogoczłowieka; spróbujmy jednak go tak szybko w tym nie naśladować.)
Może to jest rozwiązanie koanu: tak jak nie można nazwać „ojca deszczu”, takoż nie można znaleźć racjonalnej odpowiedzi na pytanie o zło i cierpirnie w świecie. Jednak człowiek może podjąć swój los i pojąć go jako maleńki fragment dramatu wszechświata, może go jedynie włożyć w kontekst spraw daleko bardziej złożonych, niż są wszystkie jego problemy …
* * *
Pan wywodzi Hioba ze świata teologii moralnej do świata przyrody. Na polu racjonalnej teodycei, teologiczno-fiolozoficznych spekulacji jak można pogodzić koncept wszechmocnego i sprawiedliwego Boga z cierpieniem niewinnych ludzi, tam gdzie się przeniósł Hiobowy spór z jego przyjaciółmi, tego problemu rozstrzygnąć się nie da.
Zaproponujcie proste rozwiązanie – „człowiek cierpiący nie może być niewinny” (rozwiązanie zaproponowane przez przyjaciół Hioba), albo „Bóg nie może być dobry” („Złorzecz Bogu i umrzyj!” rozwiązanie proponowane Hiobowi przez żonę), ewentualnie „Boga nie ma, nie może być” (proponowane przez generacje ateistów, przywołujących w argumentacji plagi w dziejach, przyrodzie i osobistych żywotach) – a oczywiste rozwiązanie tej zagadki nie jest możliwe, już to dlatego, że przekraczają jej zakres.
Pan przyznaje, przy swoim wejściu w przewlekły spór, rację Hiobowi, a nie swoim adwokatom – zapewne dlatego, że Hiob, przy całym swoim krzyku, znalazł jeszcze jedno więcej wyjście: Jahwe jest inny. Jest inny niż to sobie myślałem! Jest inny niż to sobie przedstawiają tardycyjne teologiczno-moralno-prawnicze teorie Hiobowych pobożnych i uczonych przyjaciół. Ale właśnie dlatego pozywa Hiob Jahwe przed sąd, stawia go w roli oskarżonego. Żąda, by wreszcie zdjął groźną maskę zagadkowego, podstępnego, nieobliczalnego, i zatwardziale milczącego wroga, który zaatakuje bez wypowiedzenia wojny i bez przedstaweinia dowodów.
Pan przystępuje do tej gry, przyjmuje wyzwanie; jednak sąd musi dokonać w innej, większej przestrzeni, niż przestrzeń konwencjonalnych kategorii teologicznych-moralnych; dokonuje się w przyrodzie. Pan sobie bierze przyrodę za świadka, daje jej słowo. Przedstawia dramat przyrody, w nim obowiązuje całkiem inna logika, niż ta w jakiej się rozgrywał akrualny spór. „Powiadasz, że świat, moralny świat musi być logiczny, racjonalny, że tu nie ma miejsca na absurd – a popatrz na ład przyrody, an owo moje wielkie dzieło. Ileż w nim jest absurdu! Jak inaczej mamy czytać wersy o pustyni, na której deszcz pada, skoro nikt na niej nie mieszka?”
Na koniec Hiob w pokorze kładzie rękę na ustach. „Dotąd znałem Cię ze słyszenia, teraz Cię ujrzałem twarzą w twarz.” Co więc o Bogu pojął Hiob? Pojął, że jest niepojmowalny. Pojął, że żaden uczestnik wielkiego dramatu stworzenia, a weń jest wpleciony i nasz idywidualny los, nie ma dostatecznego dystansu ni wglądu w niego by mógł wszystko przejrzeć i wszystko zrozumieć.
Ale pojąć ową niepojmowalność, a nauczyć się z nią żyć mogę tylko w nadzieji, że jest tu ktoś, kto może mnie na mgnienie oka wydźwignąć z mojej perspektywy, tak by owo wyniesienie pozwoliło zaznać oślepiającego światła tajemnicy, aniżeli stać się niebiańskim przywódcą.„Czy jest tu wogóle ktoś, kto mnie wysłucha, jest tu ktoś, kto mnie słyszy?” woła Hiob przybity niezdolnością swoich gadatliwych przyjaciół do wysłuchania i zrozumienia historii jego nieszczęść. „Tak, o to jestem”, odpowiada Pan z wichru i burzy.
[Tomáš Halík, Stromu Zbývá Naděje. Krize jako šance. Praha: Lidové noviny, 2009; str. 149–159]
Tłumaczenie własne, wybaczcie chropawość i ew. błędy, jeszcze nad nim popracuję.
Zainteresowanych odsyłam teź na stronę prywatną ks. Halika. Warto tam zajrzeć.
Chyba każdy powinien czytać tą księge.